Rano zjedlismy szybkie sniadanie zlozone ze wszystkiego, co nam zostalo, a bylo jadalne. Spakowalismy sie, na wszelki wypadek znow owinelismy bagaze workami, zeby sie nie zniszczyly (worki wygladaly fatalnie po przylocie do Adelajdy, wiec to chyba byl dobry pomysl). Na lotnisku w Auckland jest miejsce, gdzie mozna owinac bagaze profesjonalna folia za 12$.
Odprawa wyjatkowo przebiegla bez zadnych klopotow.
Znow wsiedlismy do samolotu, znow byly mile panie i cale mnostwo jedzenia. Podroz uplynela nam na piwie i fistaszkach.
Po przylocie udalo sie nam nadac bagaze bezposrednio do Krakowa! Rewelacja. W Auckland pani nie byla pewna, bo bezposrednio bagaz mozna nadac tylko wtedy, jesli miedzy godzina przylotu a odlotu uplynie nie wiecej niz 24h. W naszym przypadku bylo to 25 godzin. Ale pan w Hong Kongu juz nie mial z tym problemu, wiec nasze bagaze frunely juz do ojczyzny.
Odkrylismy bezposredni autobus do centrum, dokladnie A11 do Wan Chai. Zaplacilismy 40$HK w jedna strone i pomknelismy do mieszkania mojej kolezanki. Podroz trwala 30 minut, wiec o wiele szybciej niz pociagiem (ktory jest duzo drozszy) i niz metrem (ktore jest tansze, ale trzeba do stacji dojechac z lotniska autobusem, co z bagazami jest klopotliwe).
Cecile, moja kolezanka, mieszka w jednym z wielkich apartamentowcow, na 19. pietrze i jest to mniej wiecej w polowie bloku. W windzie zatyka uszy. Mieszkanie ma bardzo ladne i w niczym nie przypominajace klitek, o jakich slyszy sie w Polsce. Byc moze, ze obcokrajowcy maja wygody...