Tak, labedzie sie darly, zachowywali sie tez glosno Azjaci. Cale ich mnostwo przyjechalo czterema campervanami i razem z nami jedli sniadanie. Na cale szczescie przestalo padac, jezioro Rotorua bardzo ladnie sie prezentowalo w porannym sloncu.
Wyruszylismy na dalsze zwiedzanie geotermalnych krain. Tuz przed Wai-o-tapu zauwazylismy zjazd na blotne jezioro, wiec tam pojechalismy. Jezioro okazalo sie dosc duze i oczywiscie wydzielalo z siebie wszelkie mozliwe zapachy. Dojechalismy do Wai-o-tapu dosc wczesnie. Znajduje sie tam gejzer Lady Knox, ktory wybucha codziennie o 10.15, a trzeba jeszcze kawalek do niego dojechac. No i warto jechac wczesniej, zeby zajac dobre miejsca na trybunach.
Tak, na trybunach, bo Lady Knox jest lokalna gwiazda. Kolo 10 przychodzi pan z obslugi z torebka z mydlem (300g). Opowiada o historii gejzeru i o tym, jak zostal odkryty. Znajdowalo sie tutaj kiedys wiezienie, wiezniowie zajmowali sie wyrebem lasu. Po pracy zmeczeni, czesto prali ubrania w pobliskich jeziorkach i strumykach. Przy okazji jednego z takich pran, nagle ubrania wiezniow wylecialy w powietrze pchane sila wody. Wiezniowie oczywiscie uciekli przerazeni nie wiedzac, co sie dzieje. Pozniejsze dociekania sprawily, ze odkryto dzialanie mydla na wody podziemne i tym samym przyspieszenie wybuchu. I wlasnie dlatego gejzer Lady Knox jest taki "punktualny". Gdyby nie wsypywano codziennie mydla, erupcja nie bylaby cykliczna, ale prawdopodobnie zdarzalaby sie raz na dobe.
Gejzer bardzo dlugo wybucha, nie doczekalismy konca, a stalismy tam dobre 40 minut. Wroclilismy do parku na dalsze zwiedzanie pieknych basenow (najpiekniejsze to Chamagne Pool i paleta artysty), kraterow, pol krzemionkowych i calego mnostwa innych formacji. Spacer spokojnym krokiem zajmuje do 3 godzin spokojnie. W miedzyczasie mozna odpoczac, zjesc kanapki i sie czegos napic. Wstep do parku kosztowal nas 27,50$ z 10% znizka.
Przed poludniem wyruszylismy w strone Taupo. Po drodze udalo nam sie znalezc wodospad, szeroko opisywany w przewodniku, jednak bez zadnego drogowskazu z glownej drogi. Nim na niego trafilismy, znalezlismy farme slimakow i pare innych atrakcji. Wodospad Huka napelnia 2 baseny olimpijskie w ciagu sekundy. Jest potezny nie w sensie wysokosci, a predkosci wody. Na punkcie widokowym zaczepili nas jacys leciwi Nowozelandczycy i chwalili sie, ze wiedza, gdzie jest Polska, a wlasciwie chwalili sie, ze wiedza, ze istnieje. Pojechalismy dalej.
Na przeciwko wodospadu, po drugiej stronie glownej drogi znajduje sie kolejny z wielu parkow: Craters of the Moon. Krajobraz rzeczywiscie ksiezycowy, wszedzie dymi, roslinnosc jest bardzo uboga, a jesli jest, to widac, ze jest przygotowana na ciezkie czasy zwiazane z aktywnoscia Ziemi. Za wstep zaplacilismy tylko 5$ i udalismy sie na spacer. Park wydaje sie mniej spektakularny niz te najbardziej rozreklamowane, jednak ma w sobie urok "naturalnosci", dlatego warto tam pojechac.
W Taupo, ktore jest slicznym miastem, polozonym nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie, na gorzystym terenie, z ktorego widac Park Narodowy Tongarirro z trzema aktywnymi wulkanami, zatrzymalismy sie na kempingu DeBretts. Kemping jest o dosyc wysokim standardzie, ale mieli okres promocyjny, wiec bylo nas na niego stac. Za nocleg zaplacilismy 20$, a za wejscie na teren basenow termalnych - po 8$. Warunki byly rewelacyjne, nawet mielismy mozliwosc skorzystania z prywatnych basenow (od 36'-42' Celsjusza!).
Poszlismy spac. Jutro czekaja nas huczne obchody bardzo waznego swieta i wycieczka, na ktora czekalismy przez caly pobyt na poludniowej polkuli.