Rano okazalo sie, ze kemping jak za taka cene moglby byc bardziej przyzwoity.
W cenie byla kapiel w basenach, w zasadzie w wannach z ciepla naturalna smierdzaca woda, no wiec, jak zaplacilismy, to poszlismy sie wykapac. W miedzyczasie zrobilismy pranie, bo ja sie uparlam. Wyszlo dosc drogo, no ale jak na ostatnie pranie w Nowej Zelandii...
Dookola kempingu zewszad sie dymilo. Bulgotalo. Az strach bylo sie oddalac. We Wladcy Pierscieni jest taka scena, jak Frodo i Bilbo ida przez moczary, a Froda sciagaja do wody jakies zjawy lezace tuz pod jej powierzchnia. Mysle, ze ta scena byla krecona w Nowej Zelandii bez zadnych efektow specjalnych i mowie to calkiem serio :-)
Pojechalismy do kosciola. Jest taki jeden slynny kosciol w Rotorua, w Ohinemutu - St. Faith's Church, gdzie jest witraz z wizerunkiem Chrystusa w maoryskiej szacie. Ma to byc symbol polaczenia dwoch kultur Nowej Zelandii, wdziecznosci Pakeha dla Maori i naprawde robi to wrazenie. Z wnetrza kosciola wydaje sie, jakby Chrystus szedl po tafli jeziora, przy ladnej pogdzie jest to tym bardziej widowiskowe.
Trafilismy akurat na rozmowy miedzy ksiedzem, wlascicielem a konserwatorem - witraz pojdzie do czyszczenia.
Nadal wszedzie sie dymi, bulgoce i niezbyt ladnie pachnie. Jedziemy dalej, do centrum miasta. Zaparkowalismy samochod i poszlismy do informacji turystycznej. W Rotorua jest stanowczo zbyt duzo miejsc, ktore mozna zwiedzic, wiec dlugo zajelo nam wymyslenie, gdzie pojedziemy. Wybralismy Te Puia.
Skoczylismy jeszcze do internetu za 4$ za godzine.