Miedzy Nowa Zelandia a Wyspami Cooka sa 2 godziny roznicy w czasie... A wlasciwie 22... Przekroczylismy miedzynarodowa linie zmiany daty i wyladowalismy gdzies na srodku Pacyfiku, skad do Polski jest najdalej, jak tylko moze byc. Wyspa, na ktorej wyladowal nasz wielki samolot ma 10 km srednicy i ok. 30 km obwodu, jest najwieksza w archipelagu 15 Wysp Cooka.
Wyladowalismy po 1 w nocy, po 4 godzinach lotu, a mimo to, jak wychodzilismy z samolotu - uderzylo cieplo. Przyjechaly schody, po ktorych zeszlismy na plyte lotniska i doszlismy do budynku, gdzie czekalo nas powitanie z piesnia na ustach (doslownie) i kontrola celna.
Jest taki pan, nazywa sie Jack Numanga, ktory od zawsze gra na swoim ukulele na lotnisku w Rarotonga. Ma nawet swoja scene i dyzurny kwiecisty naszyjnik. Kontrola celna jest czysta formalnoscia, dalej pewna pani dyryguje, gdzie kazdy ma isc po wyjsciu z lotniska.
Nocleg zarezerwowalismy w Backpackers International. Za pokoj 2-osobowy zaplacilismy 40$ w lokalnej walucie, czyli w dolarach nowozelandzkich. Z lotniska, mimo ze wyspa jest tak mala troche sie jedzie, wiec szczegolnie przy nocnych lotach warto zapytac, czy ktos z hotelu lub hostelu bedzie czekal. Z reguly taki transfer jest wliczony w cene noclegu.
Rodzina prowadzaca nasz hostel okazala sie przesympatyczna. Hostel tez byl bardzo przyzwoity, bez jakichs szalenczych wygod i bezprzewodowego internetu, ale skopojnie mozna bylo odpoczac. Wszedzie sa insekty.
Rano ruszylismy na plaze. Wczesniej dowiedzielismy sie, jak nalezy poprawnie obierac i rozbijac kokosa, a pozniej wykrajac kawalki orzecha do jedzenia. Sa dwa rodzaje kokosow: stare i mlode. Stare leza wszedzie i sa zupelnie za darmo, mlode kupuje sie po 2$ na straganach owocowo-warzywnych. Do jedzenia lepszy jest stary, do picia - mlody.
Plaza znajdowala sie jakies 100m od naszego hostelu i przypominala piekne folderowe zdjecia z wysp nie-wiadomo-gdzie. Zeby poruszac sie na wyspie, warto wypozyczyc samochod, skuter lub rower. Do dwoch pierwszych potrzebne jest wyspiarskie prawo jazdy, ktore mozna wyrobic na policji (po zdaniu egzaminu) za 20$. O ile samochod jest raczej bezsensowny, to skuter (20-25$ za 24 godziny) wydaje sie dobrym rozwiazaniem. My wybralismy wersje najtansza, czyli rower za 10$ za 24 godziny.
Mozna tez sobie umilic czas wypozyczajac sprzet do nurkowania z rurka (10$), kajak (tez 10$) i nawet robiac kurs nurkowania.
Po sprawdzeniu tych wszystkich informacji i nacieszeniu sie piekna plaza, pojechalismy autobusem do centrum, czyli do stolicy Avarua. Sa 2 autobusy (clockwise i anticlockwise) i samemu trzeba ocenic, czy chce sie jechac zgodnie ze wskazowkami zegara, czy tez w strone przeciwna. W jedna strone bilet kosztuje 4$, w dwie 7$, wiec jest to zupelnie nieoplacalne zwazywszy na ceny wypozyczenia roweru lub skuteru (tym bardziej, ze na skuterze mozna jezdzic w 2 osoby). Zakupy zrobilismy w sklepie Foodland, asortyment ten sam, co w Nowej Zelandii, jedynie ceny sa odrobine wyzsze. Na lotnisku w Auckland przerazil nas fakt, ze wiekszosc ludzi brala ze soba na poklad lodowy z zarciem, ale nie nalezy przesadzac, roznica jest raptem ok. 10%. Jest jeszcze sklep CITC oraz za lotniskiem na backroad, ktore sa odrobine tansze. Owoce najlepiej kupowac w przydroznych straganach - pomidory, banany zolte i banany zielone, ktore nalezy ugotowac przed konsumpcja, mlode kokosy i popo (rewelacyjne!!!). Popo jest to cos pomiedzy melonem a... No takie melonopodobne.
Pelni nowych wiadomosci pojechalismy do hostelu zjesc. Od jutra zaczynamy odpoczywanie :-)