Chcielismy zobaczyc krokodyle, a ze niestety w naturze nie zawsze takie spotkanie mozna przezyc, pojechalismy na farme krokodyli. Wstep kosztowal 20$ z 50% znizka studencka.
Farma jest w miasteczki Innisfail, przez ktore w 2006 roku przeszedl cyklon. Miasto w zasadzie w calosci jest juz odbudowane, jednak nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie nastepny... Ale o krokodylach: krokodyle mieszkaja na farmie, jest ich cale mnostwo. W Australii mieszkaja dwie odmiany slodko- i slonowodna. Ta druga jest o wiele wieksza i grozniejsza. Najczesciej mozna je spotkac w estuariach i tam tez najczesniej takie spotkania zle sie koncza. Najwieksze, jakie widzielismy maja ok. 5 m dlugosci i wielkie ogony jak dinozaury. Mimo swoich rozmiarow sa przerazajaco szybkie i zwinne. Ale i tak na wszystkich plazach, gdzie sa ostrzezenia ludzie sie kapia...
Obejrzelismy wszystkie stawy i tereny, na ktorych mieszkaja, oczywiscie wszystko ogrodzone siatkami. Siatki nie wygladaly na solidne, mialy lekkie wybrzyszenia w dolnej czesci na niekorzysc odwiedzajacych... Nam sie udalo. Udalo nam sie tez spotkac wolno biegajace emu, kangury, kaczki, ktore wyjadly caly pokarm, jaki dostalismy przy wejsciu. Byly tez dingo i dzikie swinie. Pozniej mielismy byc swiadkami karmienia krokodyli, ale niestety jakis pan nie dotarl, aby nam to pokazac. Kraza obawy, ze sam stal sie obiadem...
W zamian bylo trzymanie na rekach roznych stworzen. Zaczelo sie od malego krokodyla, pozniej pyton rzeczny (brr), jaszczurka zwana diablem i na koniec jaszczurka z niebieskim jezorem. Przyznam sie szczerze, ze wrazenie jest niesamowite, te wszystkie zwierzaki sa strasznie silne, a takie male. Strach pomyslec, jaka sile musi miec taki estuariowy krokodyl.
Na koniec pani dala mi do potrzymania papuge, ktora wyzarla mi dziury w koszulce. No nic. Bede opowiadac, ze to byly zeby krokodyla :-)
Pelni wrazen pojechalismy na lunch, a dalej na plaze Mission Beach. Po drodze, w zwiazku z tym, ze Queensland jest stanem, gdzie uprawia sie tylko trzcine cukrowa i banany postanowilismy zbadac sprawe tego pierwszego. Zatrzymalismy sie przy jednym z farmerow. Farmer, jak farmer, chyba na calym swiecie wygladaja tam samo. Tylko, ze po polsku bylby to rolnik. Australijski rolnik ma ogromne polacie ziemi i czesto jest bogaty. Chociaz zycie i praca sa bardzo ciezkie. No i wlasnie takiego rolnika poprosilismy o jedno zdzblo trzciny. Wyszlam na kompletnego mieszczycha, bo nie sadzilam, ze trzcina cukrowa jest tak wielka i gruba! Nawet bambusy sa ciensze! Taka wielka lodyga, twarda i w srodku slodka :-) Rolnik sie ucieszyl, ze zainteresowalo sie nim miedzynarodowe towarzystwo, poskarzyl sie na swoj ciezki byt i skape wynagrodzenie, a my pojechalismy na plaze.
Piekna, dluga i bardzo szeroka, z drobnym jasnym piaskiem i slubem. Tak slubem. Z panem i panna mloda, i goscmi weselnymi. Nie udalo sie nam wkrecic na imprezke, wiec po krotkim spacerze wrocilismy do Cairns. Na tej plazy mozna tez sprobowac Sky Diving. Takie skakanie na spadochronie w tandemie. Nas nie kusilo.
Dzien bardzo udany i meczacy :-)