Wylecielismy z HK. Jeden dzien w Chinach, a w zasadzie na Terytorium Autonomicznym.
Podobalo sie nam i mysle, ze warto tam wrocic, zeby poznac lepiej ten kraj :-)
Lecimy juz do Australii. 8 godzin lotu, ktore wyswietlaja sie na moim ekranie w siedzeniu przede mna, na przeciwko juz przebytej drogi to nic! Zreszta jestesmy tak zmeczeni, ze ja zasypiam nim samotot zacznie kolowac.
Niestety na pokladzie za zamiast pan stewardess, panowie... No nic, jakos to mozna przezyc, gorzej z temperatura, ktora jest o wiele nizsza niz podczas poprzedniego lotu...
Spimy caly lot, budza nas tylko na posilki, a sniadanie jemy nad Ayers Rock! Fajowo! Lecimy nad Australia, nic nie widac, tylko chmury. W Adelaidze sa chmury i zimno.. Australia nie powitala nas jakos bardzo przyjaznie. Ale ladujemy, jestesmy!!!
Jednak prawda okazala sie kontrola bagazu i dosyc konkretne wymogi jesli chodzi o kwarantanne. Dostalismy druczki wielkosci biletu kolejowego do wypelnienia z obu stron. Zadeklarowalismy lekarstwa (mam alergie) i sprzet sportowy (buty i kije trekingowe). Celnicy zapytali tylko, jakie mam lekarstwa, nawet nie kazali pokazywac recepty.
Po odebraniu bagazy z tasmu przylecial do nas pies-wachacz i zbadal, czy czasem czegos nie przemycamy. Uf. Pierwsza kontrola ok. Chwile pozniej ustawilismy sie do przeswietlenia bagazu. Tu juz bylo trudniej. Musielismy wszystko wyciagnac, zeby pani mogla sprawdzic, czy na butach i kijach nie ma blota. Nie bylo. Jestesmy w Australii :-)
Z lotniska odebral nas David, u ktorego bedziemy mieszkac. Dotarlismy do domu, wykapalismy sie i za wszelka cene nie chcielismy isc spac (bylo dopiero kolo 11). Wypilismy kawe w ogrodzie i pojechalismy z Davidem i jego najstarszym synem Tristanem na szybka wycieczke po miescie.
Dotarlismy do miejsca, ktore nazywa sie Light's Vision, od czlowieka o nazwisku Light, ktory jakies 200 lat temu stanal na wzgorzu w miejscu, gdzie miala powstac Adelaida i powiedzial: "Tu!". I mial racje, miejsce wybral dobre.
Na obiad poszlismy do miejsca zwanego Food Court. Jest to calkiem niezly wynalazek, znany rowniez w Polsce: kilka knajp szybkiej obslugi w jednym miejscu i wspolne stoliki. My bylismy w azjatyckiej wersji. Jedlismy zupe blizej niezidentyfikowana i kurczaka, calkiem smacznego. Oczywiscie paleczkami. Jedzenie w food courts nie jest drogie, porcje sa po kilkanascie dolarow.
Poznym popoludniem wybralismy sie jeszcze na Windy Point, ktory naprawde byl windy, zeby podziwiac panorame miasta. Miasto jest bardzo wysokie w srodku (wiezowce do 7.pietra), pozniej dookola pas zieleni, a dalej juz tylko domy jednorodzinne.