Pogoda bez zmian... Dalej leje....
Zaplanowalismy zwiedzanie muzeum i bylo warto! Przewodnik opisal je jako najlepsze muzeum Nowej Zelandii i mysle, ze mial racje.
Muzeum nazywa sie Te Papa Tangarewa i jest 5 min drogi od hostelu nad samym morzem. Zwiedza sie za darmo, jedynie wystawy czasowe sa platne. Jest ogromne i bardzo interaktywne, co czyni go niesamowicie ciekawym. Poswiecone jest calkowicie kulturze, historii, faunie i florze Nowej Zelandii. Wszystkiego mozna dotknac, wszedzie mozna usiasc, a na trasie jest mnostwo gier dla dzieci, ktore umilaly nam zwiedzanie :-) Lukasz nie mogl ulozyc kregoslupa wielkiego ptaka moa, podobnego do strusia, ktory wyginal 100 lat temu...
Podsumowujac - mozna sie duzo dowiedziec o przybyciu Maorysow, o ich wierzeniach i kulturze, pozniej o przybyciu Europejczykow i ich zmaganiach na nowym ladzie oraz o konfliktach maorysko-europejskich, ktore i tak sa nieznaczne w porownaniu z aborygensko-europejskimi...
Jest tez wzmianka o polskich emigracjach, takze o 750 polskich sierotach, ktore zostaly przywiezione w '44 roku do Nowej Zelandii i tam znaleziono im domy.
Obejrzelismy tez Golden Days, ktore mialo opowiadac o 100 latach historii najnowszej, ale dla nas bylo stekiem obrazow nie do konca zrozumialych. Pewnie dlatego, ze nie jestesmy Kiwi ;-)
Dalej padal deszcz, ale mimo to pojechalismy na wzgorze kolejka szynowa za 2$ (bardzo podobna do tej w Hong Kongu) majac nadzieje na szczatki panoramy miasta. Widac podobno Mount Victoria, ktora grala w filmie "Wladca Pierscieni", mozna przejsc sie do ogrodu botanicznego i zwiedzic muzeum kolejki (darmowe i nie lalo). Padalo coraz bardziej, wiec zrobilismy kilka zdjec i wrocilismy na kolacje do hostelu. Przed nami juz tylko 11h w autobusie...