Postanowilismy zostac w Alpach jeden dzien dluzej.
Mielismy plan wyslac Lukasza na narty (podroz do wyciagow dla nas obojga bylaby zbyt kosztowna, a ja i tak nie moglabym korzystac z urokow szusowania). Dojazd, karnet, wypozyczenie sprzetu i spodni kosztowalo ok. 130$. Pozniej okazalo sie, ze ten osrodek ma jedna wyrwiraczke i jedna pome, wiec bylismy szczesliwi, ze nie dalismy sie nabrac za taka cene!
W zamian za to wypozyczylismy rowery. W tym samym sklepie, gdzie mozna bylo wypozyczyc sprzet narciarski i zapisac sie na transport, wypozyczano rowery za 19$ za godzine. Tez zrezygnowalismy, bo okazalo sie, ze na naszym kempingu wlasciciel wypozycza rower i kask za 10$ za pol dnia. W tym sklepie kupilismy za to mapke z trasami rowerowymi za 1,5$. No i ruszylismy.
Przejechalismy przez centrum, w strone lasow, lak i szlakow gorskich, probowalismy dojechac do wodospadu, ale moje kolano odmowilo wspolpracy. Pokrecilismy sie wiec po lesie (swietne trasy, bardzo atrakcyjne i nawet troche wymagajace).
Po poludniu poszlismy do informacji turystycznej zapytac o warunki na drogach. Moze sie to wydawac smieszne, ale:
1. w Nowej Zelandii jest zima
2. pada snieg
3. plugi to rzadkosc
Chcielismy sie dostac na zachodnie wybrzeze, gdzie prowadza 2 przelecze. Jedna Lewis Pass, druga Arthur's Pass. Na Arthur's spadlo najwiecej sniegu od 20 lat i droga byla kompletnie nieprzejezdna. Na Lewisie mial byc lod i zwir, ale przejezdna. Zdecydowalismy sie bez wiekszego wyboru na Lewisa i na wczesniejszy wyjazd.
Na koniec dnia, Lukasz przy cofaniu nie zauwazyl drzewa. Nie zeby to byla sekwoja, ale jednak drzewo. Rozbilismy tylna lampe (co widac na zdjeciu), ale ubezpieczenie pokrylo nam wszelkie zmartwienia.