Zacheceni przez wszystkich, ktory tam byli, postanowilismy pojechac na Green Island.
Wykupilismy przejazd w jednej z firm za 69$ i byl to good deal. 20% musielismy zaplacic w dniu robienia rezerwacji, reszte na statku. Plynie sie ok. 45min w jedna strone, ladu prawie nie widac, plaze sa piekne, wokol palmy i turkusowe moze. No rzec mozna: czadzik! :-)
Niepotrzebne rzeczy, na przyklad cos cenniejszego, na czas nurkowania mozna zamknac w szafce za 8$ za dzien. Wyspe obeszlismy w 40 min i nie znalezlismy nic ciekawego poza strasznie wscibskimi i niczego niebojacymi sie ptakami. Takie ot, troche mniejsze od golebi. Wypozyczylismy sprzet do nurkowania (maske, rurke i pletwy) i poszlismy na plaze.
Pierwsze nasze spotkanie z rafa. W ogole wyspa Green jest wyspa koralowa, wiec rafa jest bardzo blisko brzegu. Pierwsze wrazenie - no rewelacja! Wszystko jest tak blisko, woda przezroczysta, mnostwo malych i wiekszych rybek, a na koniec plaszczka!!! Taka prawdziwa!!! I calkiem spora :-) No powiem szczerze, ze plaszczka w akwarium i plaszczka w morzu to zupelnie cos innego.
Na kilka chwil schronilismy sie w cieniu i poszlismy na lody. Mozna tez zjesc cos bardziej konkretnego, jednak trzeba sie z tym spieszyc, bo zasoby na wyspie sa ograniczone i mozna zostac glodnym.
Z drugim naszym podejsciem, woda sie nieco odsunela od ladu i mialo sie wrazenie, ze sie sunie brzuchem po koralowcach. A ze brzuchy sie nam wcale nie zmniejszyly od wyjazdu z Polski...
Prawdziwie wakacyjny dzien. Rewelacja! Niestety pozostanie na wyspie na noc wiaze sie z kosztem ok. 300$ za osobe, wiec te przyjemnosc sobie darowalismy. Moze, jak juz bedziemy nieprzyzwoicie bogaci...