Niedziela zapowiadala sie niezwykle obiecujaco.
Wyruszylismy z Cairns rano w strone Kurandy. Po drodze minelismy kolejke linowa, ktora mozna dojechac do tego miasteczka, ale ze kolejka jest taka sama, jak na Szyndzielnie i do tego potwornie droga - zrezygnowalismy.
Kuranda jest mala miejscowoscia w gorach, z pieknymi uliczkami, spiewajacymi i tanczacymi Aborygenami i z mnostwem sklepow dla turystow. W jednym z takich sklepow z oryginalna sztuka aborygenska dostalismy prezent! Dzielo malowane, w ksztalcie boomerangu, z motywem przedstawiajacym jedna z historii Czasu Snu. Czas Snu to dla Aborygenow poczatek wszystkiego, cos czego nikt nie pamieta, a kazdy wie, ze bylo. Charaterystyczna rzecza dla wszystkich dziel aborygenskich sa kropki. Obrazy, czy rysunki - wszystkie sa wykropkowane.
Ruszylismy dalej. Jechalismy ok. 1h do miejscowosci Mareeba w glebi ladu. Pachnialo juz troche outbackiem, pusto na ulicach i ten charakterystyczny czerwony pyl na samochodach i chodnikach. Tam zjedlismy lunch, w pieknej restauracji z widokiem na gory i znow... kangury.
Ruszylismy znow. Tym razem celem naszej podrozy bylo Courtain Fig Tree. Jest to ogromne drzewo figowe w ksztalcie kurtyny. Figa to pasozyt, ktory znajduje sobie jakiegos zywiciela, rozrasta sie, czesto doprowadza do tego, ze drzewo, na ktorym siedzi sie przechyla na inne, a korzenie figi zwisaja swobodnie. Tak tworzy sie kurtyna :-)
Drzewo bylo orgomne.
Kilka kilometrow dalej jest jeszcze jedno, podobne rozmiarami, ale o innym ksztalcie. Jest to Cathedral Gig Tree, czyli w "ksztalcie" katedry, a roznica polega na tym, ze mozna wejsc do srodka. Tam bylismy sami, zadnych innych turystow, a drzewa figowe rosna w lasach tropikalnych. Jak sie idzie sciezka, ma sie wrazenie, ze wszystkie okoliczne weze, pajaki, jaszczury zbiegly sie i obserwuja...