Rozpoczal sie nowy dzien w Cairns.
Pojechalismy na plaze, z Ania i Krzyskiem, i oczywiscie z Sultanem - wielkim i przesympatycznym psiskiem. Sultan pierwszy wyczul, ze dojezdzamy do plazy. Plaza, jak to plaza, niezbyt szeroka i tez niezbyt dluga. Co zauwazylismy, to ze w Australii plaze nie sa wcale takie piekne ja u nas. W Polsce, w zasadzie cale wybrzeze to plaza. W Australii plaze sa oddzielone od siebie niedostepnymi i wysokimi klifami. Poza tym morze i ujscia rzek pelne sa krokodyli i rekinow, wiec nie mozna sie kapac. W lecie dodatkowo plywaja meduzy, ktore maja bardzo silny jad i jedynym ratunkiem jest spryskanie ugryzionego miejsca wrzatkiem lub octem (butelki octu sa powtykane w piasek co kilkanascie metrow). Jedyny plus australijskich plaz to palmy, ale i one nie sa naturalna roslinnoscia Australii.
Po spacerze pojechalismy na obiad do znajomych, bardzo sympatyczne malzenstwo - zona Polka i maz Anglik ugoscili nas kaczka w pomaranczach, ciastem czekoladowym z cytrynowa marmolada i domowymi lodami z awokado i cytryny. Wszystkie owoce, ktore zjedlismy zostaly wycodowane w ich ogrodzie. Maja tam takze pieprz, wanilie, cynamon i wiele, wiele innych roslin jadalnych. A wieczorami przychodza do nich kangury :-)
Po obiedzie poszlismy znow na spacer na pobliskie wzgorze, z ktorego roztacza sie piekny widok na Cairns, widac nawet Green Island, na ktora planujemy sie wybrac.