Wuj zabral nas na wyprawe!
Wyjechalismy z Cairns przed 8, kilka kilometrow za miastem juz nie ma nic! Pustka, przestrzen i eukaliptusy. Sa tez gory.
Jechalismy ok. 200km i nie bylo ani jednej stacji benzynowej. W koncu dotralismy do baru "in the middle of nowhere". Wypilismy kawe, ktora trzeba bylo samemu sobie zrobic, zjedlismy kanapki i ruszylismy w outback. Outback w Australii to wszystko poza wybrzezem, tam, gdzie mieszkaja juz tylko Aborygeni i weze. Do wiosek Aborygenow nie wolno wwozic alkoholu pod kara grzywny ok. 10 000$. Przez kolejne 100km ani zywej duszy, czasem przejezdzajace samochody. Drogi sa dosc dobre, asfaltowe (ale tylko gdzie niegdzie), a mianem highway okresla sie nasza droge krajowa (po jednym pasie w kazda strone). Dotarlismy do Cooktown, miasta, w ktorym wyladowal Capitan Cook po bardzo dluuugiej podrozy.
Poogladalismy jego pomnik, zjedlismy kalmary z frytkami i ruszylismy na wzgorze do latarni morskiej. Byla zbudowana jako jedna z pierwszych w Australii i kiedys byla jedna z 3 na wschodnim wybrzezu! Widok - piekny, nie dziwie sie, ze Cook postanowil tu zostac. Gdzies w oddali widac bylo dym unoszacy sie nad wioska Aborygenow i rafe koralowa.
A w drodze powrotnej zaczela sie przwdziwa przygoda. Wzdluz highway rozciagaja sie farmy. Jedna farma moze miec te sama powierzchnie jak Belgia i miec tyle samo krow, co cale europejskie panstwo. Farmy oddzielone sa od siebie plotem, a na drodze powstawiane sa w asfalt metalowe prety, ktore uniemozliwiaja krowom przejscie na nieswoj teren. Krowy sa jakies takie chude i troche niepodobne do muciek. No ale laza wzdluz i przez droge, jak... krowy. Nie patrza, nie zatrzymuja sie, wiec co jakis czas musielismy sie zatrzymywac, zeby one mogly przejsc na druga strone. Ale to jeszcze nic. Krowy nie sa jednymi mieszkancami farm. Sa tez dzikie kangury, czy wallabies (takie mniejsze). I one tez przechodza, a w zasadzie przeskakuja przez droge. Robia to na tyle nieoczekiwanie, ze kierowcy czesto nie sa w stanie zatrzymac samochodu i konczy sie to dla nich niestety tragicznie. Pozniej takie kangury staja sie pozywieniem dla ogronych orlow, co tez widzielismy! Orzel wielkosci kangura, ktorego zjada! Cos niesamowitego! I nie jeden, a 4!!!
No i jeszcze na deser widzielismy przechodzacego przez droge weza...
A i jeszcze przez zjazdem z pustynnego outbacku w las tropikalny widzielismy kangura schowanego w rowie. Potem juz nic sie nie dzialo...