Lecimy na polnoc!
Wbrew pozorom, tutaj im bardziej na polnoc, tym cieplej.
Oczywiscie nie obylo sie bez niespodzianek. Samolot odlatywal o 8 rano, wiec musielismy wyruszyc po 5 z wioski olimpijskiej, zeby zdazyc. Przyjechalismy pociagiem na lotnisko, wysiadamy na krajowym, a tu nie ma naszego terminala, naszego lotu tez brak!
Idziemy do pani w informacji. Pani mowi, ze lot mamy z terminala 1, a na domowym jest terminal 2 i 3! Pyta nas, dlaczego wysiedlismy z pociagu na lotnisku krajowym, skoro lecimy z miedzynarodowego! No OK, tylko, ze Cairns jest chyba w Australii! Rozwiazaniem byl fakt, ze nasz samolot mial tylko miedzyladowanie w Cairns, a lecial az do Tokio.
Po super szybkiej odprawie i oddaniu bagazy na krajowym, pojechalismy autobusem na miedzynarodowe (od razu uprzedzam, ze bagaze dotarly tym samym samolotem:)). Po drodze musialam sie pozbyc pasty do zebow, niestety celnicy sie polapali, ze ma wiecej niz 100ml mimo, ze byla lekko zuzyta.
Uf, dotarlismy, ale mamy nauczke, zeby to nastepnym razem sprawdzic!
Przylecielismy tez na miedzynarodowe i wujek tez mial problem, zeby nas znalezc. Ubrani w bluzy i polary weszlismy do zupy....
Temperatura powyzej 20 stopni, a tutaj przeciez jest zima!
Wieczorem wybralismy sie na spacer z psem. Niedaleko osiedla domkow jednorodzinnych jest juz busz. A w nim oczywiscie kangury i krokodyle. O ile te pierwsze udalo sie nam dostrzec w prawie zupelnej ciemnosci, to na cale szczescie te drugie siedza gdziec w moczarach...