Powoli wszyscy z polskiej grupy docieraja na miejsce. Dzisiaj przyjechala najwieksza czesc, brakuje jeszcze tylko trzech osob. Z nasza grupa przyjechala takze grupa z Andrychowa, z ktora kontakty nasze bywaja rozne...
No nic, i tak bylo fajnie! W pierwszy dzien mlodzi Australijczycy zabrali wszystkich na spacer po miescie. Po drodze zwiedzilismy Museum of South Australia z przepiekna kolekcja sztuki aborygenskiej i panstw Pacyfiku. Dla mnie byla to zupelna nowosc i bardzo zaluje, ze nie mielismy tam wiecej czasu. W sekcji krajow Pacyfiku motywem przewodnim byly zasuszone ludzkie glowy, natomiast u Aborygenow piekne narzedzia, bizuteria, maski, instrumenty muzyczne...
W muzeum byla nawet czesc poswiecona Starozytnemu Egiptowi, ale jakos zaden z Europejczykow tam nie zagladal. Najwieksza uwage przykula za to wielka kalamarnica, sztuczna, ale w rozmiarach identyczna z naturalna, ktora ustawiona byla pionowo i zajmowala 4 pietra! Powaznie, 4 pietra wielkiego morskiego stwora w skali 1:1!
Pozniej wybralismy sie na lunch, tym razem postanowilismy sprobowac sushi, ktore w Australii jest dosyc tanie. Calkiem niezle i nietuczace, chociaz znam pewna Japonke, ktora robi lepsze :-)
Pelni nowych sil poszlismy do Art Gallery. Najwieksza czesc zajmowalo malarstwo i rzezba kolonialna - dokladna kalka sztuki europejskiej z tamtego okresu, czyli malo ciekawe. Mnie najbardziej zainteresowala wspolczesna sztuka aborygenska, pelna uczuc i cierpienia. Kazdy obraz wydawal sie rozliczac z przeszloscia, z pokoleniem dzieci, ktore zostaly wyrwane aborygenskim matkom i mialy zostac wychowane w kulturze bialych. Cale przedsiewziecie zakonczylo sie fiaskiem, a Aborygeni do tej pory odczuwaja tego skutki. Biali takze...